main

Blog

5 książek, które warto przeczytać jadąc do Mołdawii

29/06/2015 — by Magdalena Kuźma1

books005-960x640.jpg
Mołdawia to dość mało znany kraj, jednak naszym zdaniem bardzo ciekawy. W tym niewielkim państwie, jak w soczewce skupia się wiele kwestii krajów pogranicza, zawieszonych między wschodem, a zachodem. Do tego, aby zrozumieć Mołdawię często trzeba ją czytać w szerszym kontekście, kulturowym i historycznym, w cieniu dawnego Imperium.
Dziś chcielbyśmy polecić Wam kilka książek, które warto przeczytać wybierając się do tego kraju. Wydaje nam się, że są to wartościowe pozycje pomagające poczuć mołdawską specyfikę i dać się porwać klimatowi tego kraju. Jeśli nie wiecie w ogóle, dlaczego warto się tam wybrać, polecamy lekturę naszego tekstu.

W sumie poniższe pozycje polecamy nie tylko tym wybierającym się do Mołdawii, ale wszystkim ciekawym tego rejonu świata, pragnącym wiedzieć więcej, zrozumieć lepiej i poznać problemy tej części Europy.

  1. Ryszard Kapuściński Imperium
    W zasadzie Kapuściński to klasyka i wszyscy już go czytali, ale z uznania dla autora postanowilismy umieścić Imperium na naszej liście. Pierwsze nasze zetknięcia się z tą książką miało miejsce klilanaście lat temu w czasie przygotowań do podroży koleja transsyberysjką. Zachwyceni kilka razy do niej wracaliśmy. Obowiązkowa lektura dla wszystkich udających się na wschód. Jest to reportaż z kilkuletniej podroży autora po krajach rozpadającego się ZSRR. Książka jest próbą opisu przemian w obrębie Imperium, jednak jak pisze sam autor: całość nie kończy się wyższą i ostateczną syntezą, lecz przeciwnie — dezintegruje się i rozpada, a to dlatego, że w trakcie pisania książki rozpadowi uległ jej główny przedmiot i temat — wielkie mocarstwo sowieckie.
  2. Anne Applebaum Między Wschodem a Zachodem. Przez pogranicza Europy
    Większość kojarzy autorkę głównie z jej najsłynniejszego działa Gułag. Między Wschodem a Zachodem. Przez pogranicza Europy to mniej znana książka Ann Appelbaum, ale również warta przeczytania. Jest zapisem podroży autorki od wybrzeży morza Bałtyckiego aż po morze Czarne. Anne Applebaum odwiedziła Kalinigrad, Litwę, Białoruś, Ukrainę i Mołdawię. Autorka w swojej książce nie tylko skupia się na procesach politycznych, ale również opisuje konkurujące ze sobą religie, kultury, nacjonalizmy w obrębie państw pograniczna. Książka została wydana w 1994 roku i dziś z perspektywy niektóre opinie autorki wydaja się bardzo naiwne, czasami denerwuje również jej dziwnie się rzeczami, które dla mieszkańców Europy Wschodniej wydają się całkiem normalne. Z drugiej zaś strony to spojrzenie z zewnątrz w połączeniu z solidną wiedzą historyczną jest naszym zdaniem jednym z atutów książki.
  3. Andrzej Stasiuk Jadąc do Babadag
    Kolejny klasyk. Wydana w 2004 roku opowiada o podroży nie tylko przez Europę Wschodnią, ale przede wszystkim w głąb świadomości mieszkańców tych terenów. Opisy rzeczy błahych papierosów, biletów stają się pretekstem do przemyśleń dotyczących erozji cywilizacji na tych terenach. Autor przemierza Polskę, Słowację Wegry, Rumunię, Słowenię, Albanię, w zasadzie niewiele miejsca poświęca Mołdawii. Dlaczego więc warto ją przeczytać? Bo w tej książce geografia nie jest najważniejsza, autor w swoich opisach skupia się na pojedyńczych ludziach, małych społecznościach, ich problemach i obecnym życiu, a te wspólne są dla wszystkich krajów pograniczna. W jego opisach peryferiów miasto jest nienaturalną naroślą, czymś obcym, tak na przykład pisze o blokowiskach Kiszyniowa: Gigantyczne nagrobki wetknięte w urodzajną, pulchną ziemię. Kamienne tablice egalitaryzmu. Termitiery wszechświatowego postępu. Nowe Jeruzalem w stanie śmierci technicznej. Świetny wybór dla wszystkich, dla których podróżowanie to coś więcej niż zwiedzanie muzeów i zabytków.
  4. Bogumił Luft Rumun goni za happy endem
    Książka jest wielowątkowym opisem Mołdawii i Rumunii z perspektywy Polaka. Tym, co wyróżnia tę pozycję na tle poprzednich jest fakt, że autor nie jest podróżnikiem, tylko w opisywanych krajach spędził pół życia jako ambasador Rzeczpospolitej Polskiej, najpierw w Rumunii, a ostatnio w Mołdawii.

    Książka ta jako jedyna pokazuje inną tożsamość Mołdawian, w pozostałych pozycjach opisywanych jako żyjących w cieniu imperium rosyjskiego. Tutaj znajdziemy opis życia w cieniu i prób dogonienia bogatszej Rumunii, wszak Mołdawianie i Rumuni mają wpsólną, hisotrię, język i tradycję. Bogumił Luft pisze o ich wzajemnej bliskości, o wspólnym postsowieckim dziedzictwie, walce z kompleksami, wielonarodowej tradycji, ale też o skomplikowanych stosunkach, jakie ich dzielą. W książce mieszają się style, część jest pamietnikiem autora z jego pracy, część to kompedium wiedzy o historii, a przez to, że książka została wydana w 2014 roku, dostarcza dość świeżej wiedzy na temat skomplikowanej sytuacji geopolitycznej regionu. Naszym zdaniem jest to najbardziej akutualny i pełny opis tych dwóch słabo znanych w Polsce krajów – Rumunii i Mołdawii.

  5. Judyta Sierakowska Mołdawianie w kosmos nie lietajut biez wina
    Nasze ostatnie odkrycie i bardzo pozytywne zaskoczenie. Trafiliśmy na nią przypadkowo, dopiero po powrocie z Gagauzji. Dość świeża książka wydana w 2015 roku, jednak dotycząca wydarzeń toczących się kilka lat wcześniej. Sierakowska spisała kilka miesięcy ze swojego życia, które spędziła w Mołdawii. Odwiedza Kiszyniów, Naddniestrze, a najwięcej czasu i uwagi poświęca Gagauzji najbiedniejszemu zakątkowi najbiedniejszego kraju w Europie. Przeplatana absurdalnymi wydarzeniami opisana jest historia Gagauzów, ich zwyczaje i wiele ciekawostek. Ilość anegodot jest tak duża, że aż trudno uwierzyć, ze to wszystko mogło wydarzyć się naprawdę. Część książki poświęcona jest opisowi Polonii w Mołdawii, co czyni ją jeszcze bardziej wartościową. Jest to jedyne nieakademicke kompendium wiedzy o tym Gagauzach wydane w języku polskim.

Blog

Tak podróżuje się tylko w Mołdawii

26/06/2015 — by Magdalena Kuźma0

cars014-960x640.jpg

Zdecydowanie nie są to kubańskie oldtimery, niektóre sprawiają wrażenie, jakby już nigdy nie miały ruszyć się z miejsca, mimo to, a raczej właśnie dlatego zwracają na siebie uwagę. Pojazdy w Mołdawii. Kolejne muzeum epoki, czym starsze, tym bardziej kolorowe, jakby specjalnie chciały wyróżnić się z tłumu i nie dać o sobie zapomnieć. Dumnie prą do przodu nie zważając na przeciwności mołdawskich szos, wśród nich konie, osły, samochody. Przyciągają wzrok. Z czasem takie obrazki na pewno znikną, być może to jedna z ostatnich chwil, żeby się nimi nacieszyć.

Kliknij na zdjęcie aby otworzyć galerię

[photosetgrid layout=”2131312121″]Transport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in Moldovatransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in Moldovatransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in MoldovaTransport in Moldova[/photosetgrid]

Blog

Witamy w Mołdawii! 10 powodów, dla których warto odwiedzić Besarabię.

24/06/2015 — by Magdalena Kuźma24

osilo2-960x589.png

Mołdawia, niewielkie państwo we wschodniej Europie nie jest miejscem, do którego pielgrzymują tłumy turystów. Kilka lat temu odwiedzając ten kraj po raz pierwszy mieliśmy wrażenie, że jedyne, czego szukają tu przyjezdni, to kliniki stomatologiczne. Tym razem jednak zauważyliśmy, że w kraju pojawiają się coraz większe ilości turystów. Powstają nawet punkty informacji turystycznej, na razie z płatnymi mapkami miejsc wartych odwiedzenia, ale wszystko jeszcze przed Mołdawią. Baza noclegowa jest ciągle słaba, transport kuleje, przekraczanie granic jest trudne, jednak naszym zdaniem, mimo wszystko, historyczne tereny Besarabii warto dziś odwiedzić. Przeczytajcie dlaczego.

1. Wino

Piszesz Mołdawia, myślisz wino. Ten trunek towarzyszy Mołdawianom od urodzenia, aż po śmierć. W chwilach radości i smutku. Jest obecny przy śniadaniu, kolacji i obiedzie, dostaniemy go wszędzie, z beczki, w butelkach, czy zwyczajnie na szklanki. Do tego w każdym domu jest mała piwniczka, gdzie gospodarz przechowuje przynajmniej kilkaset litrów własnych wyborów. Po latach bycia częścią ZSRR, w którym stawiano głównie na ilość, wina mołdawskie osiągają coraz lepszą jakość, dość powiedzieć, że dwór brytyjski zaopatruje się właśnie w Mołdawii, a podobno ulubionym gatunkiem królowej Elżbiety II jest mołdawski Negru de Purcari.

Moldovan wine

Gdy delektowanie się winem już Wam się znudzi, pamiętajcie, że Mołdawia to też bardzo cenione brandy!

2. Winiarnie

Jak pisaliśmy Mołdawia winem stoi – 20 procent PKB kraju pochodzi właśnie z tego przemysłu, tu znajdują się największe na świecie piwnice winne. Winiarnia Milesti Mici, bo o niej mowa, przechowuje prawie 2 miliony butelek wina w podziemiach, których korytarze mają około 200 km długości. Takie liczby chyba na każdym zrobią wrażenie. Druga w kolejności, nieco mniejsza Cricova, posiada równie imponujące zbiory winne, a do tego podziemną produkcję win musujących. Polecamy odwiedzić przynajmniej jedną, aby zobaczyć korytarze tak wielkie, że zwiedza się je samochodami lub elektrycznym pociągiem. Oprócz dwóch największych godna uwagi jest jeszcze jedna, znaczenie mniejsza, za to najstarsza winiarnia mołdawska – Purkari. To z niej pochodzą najsławniejsze lokalne wina Negru de Purcari.

moldova006

Jeżeli znudzą Wam się wielkie winiarnie, warto odwiedzić jedną z lokalnych położonych z dala od głównego szlaku.

3. Tygiel kulturowy i polityczny

Z pozoru wydaje się, że tak mały kraj nie byłby w stanie pomieść kilku narodowości i różnych rejonów autonomicznych wewnątrz swoich granic. Tymczasem mołdawski lewobrzeżny Dniestr, zamieszkały głównie przez Rosjan i Ukraińców to Naddniestrze, region de facto funkcjonujący jako niepodległe państwo. Południowe tereny kraju stanowią Autonomiczne Terytorium Gagauzji, w którym ponad 80% ludności stanowią tureckojęzyczni prawosławni chrześcijanie – Gagauzi. Jeszcze ciekawiej jest jeśli chodzi o języki: oficjalnym jest mołdawski, jednak większość mieszkańców nie potrafi się w nim porozumiewać i głównym sposobem komunikacji pozostaje rosyjski, który jest uznany za oficjalny w Gagauzji oraz Naddniestrzu.

moldova017

Jeżeli nadal mało Wam różnorodności, polecamy udać się do Styrczy zwanej ‚Małą Warszawą’ – stolicy polskiej emigracji w Mołdawii.

4. Krajobrazy, studnie i ołtarze

Mołdawia dziś to najmniej zurbanizowany zakątek w Europie, nawet stolica, poza kilkoma miejscami, wygląda jak większa wieś. Nigdzie w Europie nie znajdziecie takich przestrzeni nieskażonych przemysłem. Jadąc przez Besarabię mijamy niekończące się, a jakże, winnice, pola słoneczników i sady owocowe, a wszystko to poprzetykane niewielkimi wioseczkami z pięknie zdobionymi studniami i przydrożnymi ołtarzami, które są tak charakterystyczne dla Mołdawii. Widoki są piękne o każdej porze roku, latem kraina jest niesamowicie zielona, jesienią żółto-pomarańczowa, zimą czasami spadnie niewielka ilość śniegu, ale już po kilku tygodniach wszystko ponownie zakwita.

mold13

Znudzeni płaskimi terenami Mołdawii możecie pokusić się o zdobycie jej najwyższego szczytu Dealul Bălănești. Ma on niespełna 430 metrów.

5. Sielskie życie

Jak już wspomnieliśmy, nieodłącznym elementem krajobrazu w tym państwie są urocze wsie. Stare mołdawskie powiedzenie mówi, że każdy mężczyzna musi zbudować dom, spłodzić syna, zasadzić drzewo i zbudować studnię. Te charakterystyczne dla regionu studnie, liczne kapliczki i ołtarzyki oraz skromne, ale często wymyślnie zdobione domy, tworzą niepowtarzalny klimat mołdawskiej wsi. Co ciekawe, wiele wsi jest skanalizowanych, jednak woda z wodociągów jest za droga i mieszkańcy wolą nadal używać studni. Mimo, że wsie nie są bogate, to ludzie niezmiernie życzliwi i otwarci. 

MoldovaA jeżeli znudzi się Wam spokojna i skromna mołdawska wieś, polecamy odwiedzić Soroki, światową stolice Romów i zobaczyć ich całą bizantyjską dzielnicę.

6. Good Bye, Lenin

Kojarzycie film, w którym syn komunistycznej aktywistki, po obaleniu Muru Berlińskiego w trosce o zdrowie matki tworzy przed nią iluzję dawnego świata? Gdyby rzecz działa się w Mołdawii, nie zabrakłoby by scenografii. Pomniki Władimira Iljicza Uljanowa wciąż zdobią centra Tyraspola i Komratu. Gdzieniegdzie można natknąć się na innego rodzaju pomniki, na przykład przodowników pracy, czy ku czci traktora. Już wjeżdżając do stolicy trafiamy na bramę Kiszyniowa – dwa olbrzymie bloki, stojące po obu stronach drogi, sięgające kilkunastu pięter. Im dalej od ulicy, tym budynek jest niższy, a całość wygląda jak uchylona brama do podróży w czasie. Jednak nie liczcie na podróż w czasie, w obu stolicach szybko rozwija się raczkujący kapitalizm i spójna do tej pory architektura, być może dyskusyjnej urody, jest zakłócana szklanymi wątpliwej urody i lekkości budowlami.

mold5

Jeżeli poczujecie się przytłoczeni szarością socrealizmu, możecie wstąpić do ikony kapitalizmu, restauracji McDonalds, która oprócz darmowego WIFI oferuje również piwo.

7. Bocian i wino, czyli mołdawskie twierdze

Jedna z mołdawskich legend opowiada historię oblężenia lokalnej twierdzy, kiedy to w czasie długiej blokady wewnątrz fortecy brakowało już wody i jedzenia. Pewnego dnia niespodziewanie nad warownię nadleciały bociany z kiśćmi winogron w dziobach, upuściły je na dziedziniec twierdzy wprost pod nogi oblężonych. Dało im to możliwość posilenia się oraz podniosło morale załogi, która odzyskała wiarę w zwycięstwo. Bocian trzymający w dziobie winogrona stał się symbolem mołdawskiego winiarstwa i a historia mołdawskich twierdze splotła się z winem. Dziś najsłynniejszą warownią jest ta w Sorokach, wybudowana w XV wieku, aby chronić Mołdawię przed najazdami Tatarów. Warta odwiedzenia jest również twierdza w Benderach, której budowę zapoczątkował Stefan III Wielki, a ostateczny kształt nadało Imperium Osmańskie. Dziś twierdze te stały się jednym z elementów tożsamości Mołdawian, przypominając o złotym okresie w historii kraju. Mołdawianie są z nich dumni do tego stopnia, że umieszczają je na monetach, dokumentach urzędowych, a nawet dowodach osobistych.

moldova003

Jeżeli wciąż będziecie czuli niedosyt, podpowiadamy, że całkiem niedaleko można zwiedzić twierdzę Akerman w ukraińskim Białogrodzie nad Dniestrem.

8. Życie z Bogiem czyli klasztory i cerkwie

Gdy Bóg rozdawał ziemię wszystkim narodom, Mołdawian nie było. Jedni mówią, że po prostu zaspali, inni zaś nieobecności przypisują ilości wypitego dzień wcześniej wina. Gdy pojawili się przed Bogiem, ten załamał się, bo wszystkie tereny już rozdał, ale pogłowił się i nie chcąc zabierać ziemi innym nacjom powiedział „Chodźcie, zamieszkacie ze mną w raju”. Jak głosi jedna z legend tak powstała Mołdawia, a jej mieszkańcy do dziś dziękują Bogu za ten dar. Centrum mołdawskiego prawosławia to kompleks klasztorny Orheiul Vechi z wykutą w skale cerkwią i klasztornymi pieczarami z XII wieku oraz Sobór Narodzenia Pańskiego w Kiszyniowie. Mołdawskie Cerkwie z zewnątrz nie zawsze robią oszałamiające wrażenie, jednak zazwyczaj w środku są olśniewające. Żeby dokładnie poczuć ducha mołdawskiego prawosławia, oprócz tych najsłynniejszych, polecamy również odwiedzić mniejsze, bardziej kameralne, a czasem nawet bardziej natchnione świątynie.

mold19

Jeżeli znudzicie się prawosławiem, spróbujcie odnaleźć w Kiszyniowie synagogę oraz jeden z największych cmentarzy żydowskich w Europie.

9. Podróż marszrutką

Mimo, że Mołdawia jest dość małym krajem, to podróże zajmują tam stosunkowo dużo czasu. Kolej praktycznie nie istnieje, tabor i linie są w fatalnym stanie. Pomimo tego, że podobnie jest z drogami, to główny środek transportu w Mołdawii stanowią marszrutki. To kursujące nieregularnie, stare, przeładowane busy, a podróż nimi to prawdziwa przygoda. Najbardziej chyba doskwiera w nich gorąco, a kiedy wylewający siódme poty turysta marzy o otwarciu okna, przeciętny Mołdawianin nawet o tym nie pomyśli. Czy to kwestia przyzwyczajenia? A może wiary w to, że przez otwarte okna uciekają dobre duchy? Co ciekawe równie gorąco jest zimą, bo wówczas ogrzewanie musi być zawsze ustawione na maksimum. Gdy nieobyty turysta rozbiera się już z ostatniej wierzchniej warstwy, Mołdawianie dopiero ściągają futrzane czapki. Istny Taszkient.

moldova018

Gdy skończy się Wam cierpliwość do marszrutek, polecamy podróż autostopem. Chętnie zatrzymują się nie tylko auta osobowe, ale też wszelkie inne pojazdy. Nie pogardzajcie niczym, niezłą przygodą może być nawet wóz drabiniasty.

10. Kwas na kaca

Łącząc ze sobą piękne okoliczności przyrody, mołdawskie wina, kuchnię oraz znakomitych współbiesiadników można obawiać się trudnych poranków. Jeśli przesadzicie z zabawą, a nie możecie skorzystać ze starej mołdawskiej mądrości „czym się zatrułeś, tym się lecz” to polecamy kwas chlebowy. Nigdzie na świecie nie znajdziecie lepszego.

moldova013

Miłego pobytu w Mołdawii!

Blog

Przewodnik po Gozo – jak spędzić jeden dzień na wyspie

15/06/2015 — by Magdalena Kuźma0

GOZO31-960x640.jpg

Tak, właśnie jeden dzień. Na taką wycieczkę polecamy wybrać się na Gozo spędzając wakacje na Malcie. Nie każdy zdaje sobie sprawę, że Malta to nie tylko ta jedna, największa wyspa, ale cały archipelag wysepek, z których trzy są zamieszkałe. Gozo jest drugą co do wielkości wyspą archipelagu. Jest ona jeszcze mniejsza niż Malta, bo ma tylko 67 km² powierzchni, a wszyscy jej mieszkańcy pomieścili by się w przeciętnym europejskim miasteczku (ok. 30 000). Z racji tych niewielkich rozmiarów polecamy przeznaczyć właśnie jeden dzień na jej poznanie, bo wybrać się tam na pewno warto.

Gozo ferry

Zaraz na początku wyprawy czeka nas pierwsza atrakcja – przeprawa promowa. Jeżeli wypożyczyliśmy samochód, zabieramy go ze sobą, parkujemy na dolnym pokładzie, a sami udajemy się na górę. Nie ociągamy się, bo cała podróż trwa tylko 20 minut. Podróżowania na dolnym pokładzie w ogóle się nie zaleca, ale bywają sytuacje, kiedy nie ma wyjścia. W czasie naszej wycieczki, tuż przed wjazdem na prom Ola postanowiła uciąć sobie drzemkę w foteliku na tylnym siedzeniu, więc nie mając serca jej budzić, mama musiała spędzić z nią w samochodzie cały rejs. Na szczęście chociaż tata mógł wyjść na górny pokład i podziwiać piękne widoki. Promem można podróżować również bez auta, wówczas od razu wchodzimy na górny pokład. Z niego podziwiamy trzecią zamieszkałą maltańską wyspę Comino i jej maleńką towarzyszkę Cominetto. Comino jest wybitnie kameralnym miejscem, ma 3,5 km², a wszyscy jej stali mieszkańcy to jedna czteroosobowa rodzina. Pomimo tego, że jest to tak mała wyspa, oferuje ona kilka turystycznych atrakcji. Już przepływając promem widzimy siedemnastowieczną wieżę obronną św. Marii górującą nad wysepką, jednak największa atrakcja wyspy, ściągająca tam wszystkich turystów znajduje się po drugiej stronie i jest niewidoczna z promu. Jest to Błękitna Laguna, zatoka z piaszczystym dnem, lazurową wodą, dość płytką, więc idealną do pływania nie tylko dla dzieci. Widok na piękną lagunę przywodzi na myśl rajskie plaże, gdzieś na końcu świata, oczywiście tylko wtedy, gdy nie jest ona po brzegi zapełniona ludźmi.

Ale wracamy na Gozo. Jest to nadal część państwa maltańskiego, jednak opuszczając prom z pewnością zauważymy nieco inny charakter tego miejsca. Wyspa ta wydała nam się raczej zaciszną i bardziej przystępną do życia, pozbawioną setek turystów, chociaż, jak podają władze turystyka na wyspie generuje aż jedno na pięć miejsc pracy. Zabudowa mieszkaniowa jest tu zdecydowanie rzadsza, a większy obszar pokrywają tereny uprawne. Oczywiście oprócz innych upraw, spotykamy tu również winorośl. Na wyspie działają dwie winiarnie Tal-Massar Winery i Ta’ Mena. Ta druga zajmuje się też rolnictwem i przetwórstwem, dzięki czemu na miejscu możemy spróbować wielu prawdziwych lokalnych produktów. Oprócz suszonych na słońcu pomidorów, marynowanej cebulki, różnych dżemów owocowych możemy skosztować charakterystycznego dla Gozo sera, lekko słonego, wyrabianego z koziego mleka. A jeżeli już jesteśmy przy kuchni, warto wspomnieć, że Gozo wydało nam się trochę bardziej niż reszta państwa skłaniać w kierunku włoskiego charakteru. Może dlatego, że pierwszymi osadnikami na wyspie byli przybysze z Sycylii, mieszkańcy Gozo czują bliskość Italii. Nawet w krótkim okresie swojej niepodległości Gozo zwróciło się w stronę Włoch. Były to trzy lata pomiędzy wydostaniem się spod panowania francuskiego, a przejściem pod protektorat brytyjski. Uwalniając się od Francuzów obywatele Gozo w liczbie 16 000 poddali się pod panowanie Króla Sycylii tworząc własny rząd administrujacy wyspą.

Gozo island

Po dziś dzień wyspiarze cenią sobie pewnego rodzaju niezależność i odrębność. Pomimo kilkukrotnych dyskusji na temat budowy mostu lub podwodnego tunelu łączącego ich z Maltą, nic takiego nie powstało i w najbliższych latach nie powstanie. Gozończycy wcale nie są zainteresowani stałym połączeniem z Maltą, regularna (choć nie tania) przeprawa promowa zdaje się im w zupełności wystarczać.

Stolica Gozo, Rabat, z 30 000 mieszkańców całej wyspy, gromadzi jedną czwartą z nich. Oficjalna nazwa stolicy, którą nadali jej Brytyjczycy z okazji złotego jubileuszu królowej, to Victoria, jednak większość mieszkańców nadal posługuje się pochodzącą z czasów panowania arabskiego (IX-XII w.) nazwą Rabat. Trzeba być jednak uważnym, aby uniknąć nieporozumień, ponieważ jedno z miasteczek na Malcie również nosi nazwę Rabat. Przeczytaliśmy gdzieś, że w Gozo znajduje się tylko 5 skrzyżowań regulowanych sygnalizacją drogową. Chociaż nie liczyliśmy, absolutnie jesteśmy w stanie w to uwierzyć. Niewielkie miejscowości nie wymagają ingerencji w ruch uliczny. Nawet w Victorii kierowcy doskonale radzą sobie bez świateł, zwłaszcza, że większość uliczek miejskich to małe wąskie drogi przebiegające między zwartą zabudową, często jednokierunkowe, więc światła wydają się tam zupełnie zbędne.

Ale przejdźmy w końcu do zwiedzania. Co ciekawego można robić na Gozo?

What to do on Gozo

Oprócz spróbowania lokalnej kuchni, o czym wspominaliśmy już wcześniej, należy obowiązkowo zwiedzić główny punkt Victorii, czyli Cytadelę. Nie da się jej nie zauważyć, to potężna budowla wznosząca się na środku miasta, a wręcz centralny punkt stolicy, z którego rozlewa się ona na zbocza wzniesienia. Jest to formacja obronna rozwinięta w średniowieczu. Rozwinięta, ponieważ pierwsze ślady osadnictwa w tym miejscu datuje się na 1500 lat przed Chrystusem, a obronny charakter nadano jej prawdopodobnie dopiero w średniowieczu przekształcając osadę w Gran Castello. W XV wieku budowlę wzmocniono w związku z nasilającymi się najazdami korsarzy poszukujących niewolników. Ponieważ z czasem stało się to niewystarczające początek XVII wieku przyniósł rozbudowę formacji do tych rozmiarów, które możemy podziwiać dzisiaj. W 2008 rozpoczęto proces odrestaurowania Cytadelli, który ciągnie się po dziś dzień. Mimo, że nie jest on ukończony można wejść na teren formacji i zwiedzić otwarte już muzea i wystawy. Wszechobecny kurz i materiały budowlane psują nieco doznania estetyczne, ale po zakończeniu remontu całość na pewno będzie wyglądała imponująco. Dziś warto przejść się po murach, zobaczyć pola z charakterystycznymi kamiennymi murami ciągnące się po horyzont i wyobrazić sobie szesnastowieczną obronę twierdzy, a na koniec wstąpić do Katedry Wniebowzięcia NMP.

[photosetgrid layout=”23″]Cittadella, GozoCitadella, GozoCitadella, GozoCittadella, GozoCitadella, Gozo[/photosetgrid]

Jest to rzymskokatolicka świątynia pochodząca z przełomu XVII i XVIII wieku, wybudowana w barokowym stylu z tego samego wapienia, co reszta Cytadelli. Ciekawostką jest zaprojektowana kopuła kościoła nigdy nie powstała, zamiast niej stworzono na suficie malowidło do złudzenia ją przypominające. Widząc w jedno ze zwykłych popołudni niemałą grupę wesołych dzieciaków wysypujących się ze świątyni można domyślać się, jak ważną część życia mieszkańców wyspy stanowi religia. Ola natychmiast zapragnęła się zaprzyjaźnić, ale że były one wyraźnie starsze, więc wszelkie próby spełzły na niczym. W związku z tym udaliśmy się na przechadzkę po murach, a już po krótkim spacerze wokół mieliśmy wrażenie, że Ola zebrała z nich cały ten budowlany kurz i pył.

[photosetgrid layout=”13″]Cathedral of the Assumption of the Madonna, GozoCathedral of the Assumption of the Madonna, GozoCitadella, GozoCathedral of the Assumption of the Madonna, Gozo[/photosetgrid]

Podążając sakralnym szlakiem następne kroki należy skierować do miasteczka Xewkija, położonego tuż przed Victorią, z populacją około 3000 osób. Głównym punktem miejscowości jest Xewkija Church, który znany jest z posiadania jednej z bardziej imponujących kopuł na świecie. Ten powstały w XIX wieku kościół jest w stanie pomieścić wszystkich mieszkańców miasteczka na jednym nabożeństwie! Na kopułę można oczywiście wjechać windą i z wysokości próbować dojrzeć nawet północne krańce Malty. Inna nazwa świątyni to Xewkija Rotunda.

Pozostając w religijnym nastroju można przenieść się w nieco wcześniejsze lata, a konkretnie ponad 5500 lat wstecz, kiedy to na Gozo powstały pierwsze religijne megalityczne budowle. Megalityczny charakter budowli oznacza, że zostały one zbudowane z dużych nieobrobionych kamieni. Z religią chrześcijańską miały one niewiele wspólnego, jako że w tamtych czasach taka jeszcze nie istniała. W tych świątyniach oddawano prawdopodobnie cześć bóstwu płodności. Te dwa obiekty znajdujące się w Ggantija są na dzień dzisiejszy drugimi najstarszymi obiektami religijnymi wzniesionymi przez człowieka (po Göbekli Tepe w Turcji).

Jeżeli nadal będzie Wam mało budynków sakralnych, wystarczy dobrze rozejrzeć się dookoła. Na Gozo znajduje się podobno aż 46 kościołów, także jeden przypada na każde 700 osób, a jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Xewkija Church jest w stanie pomieścić 3000 wiernych, to w takim razie na jaką frekwencję mogą liczyć wszystkie pozostałe? Ciekawe, czy jest na świecie inne miejsce o tak dużym nasyceniu obiektami sakralnymi na jednego mieszkańca?

Azure Window, Gozo

Kościoły kościołami, ale to natura jest tym, co najbardziej przyciąga turystów na Gozo. To osławione Azure Window jest największą atrakcją wyspy. Nazwa oznacza lazurowe okno i zarazem mówi wszystko, czego powinniśmy się spodziewać. W wyniku zawalenia się dwóch morskich jaskiń powstała wapienna formacja tworząca swego rodzaju okno na lazurowe wody Morza Śródziemnego. Wokół wapiennej konstrukcji można pływać łodzią, wpław lub nurkować. Do niedawna można było również swobodnie wspiąć się na górę formacji, jednak dziś wybrzeże jest pełne ostrzeżeń odradzających takie próby, ponieważ przez lata konstrukcja znacznie się osłabiła, a skały spod spodu łuku zaczęły odpadać. Okno sukcesywnie się powiększa i pojawiają się przypuszczenia, że w ciągu kilku lat formacja zupełnie się rozpadnie. Tak więc, chcąc zobaczyć piękny krajobraz oraz scenografię wielu filmów takich, jak „Odyseja”, „Hrabia Monte Christo” czy „Gra o Tron”, musicie się spieszyć. Praktycznie pod samo okno można podjechać samochodem lub autobusem, a szczególnie polecamy widok skały skąpanej w ciepłym zachodzącym słońcu. Dla tych, którym nie wystarczy podziwianie lazurowego okna z odległości, dostępne są rejsy łódką lub nurkowanie pod samą skałą.

[photosetgrid layout=”12″]Azure Window, GozoAzure Window, GozoAzure Window, Gozo[/photosetgrid]

Oli najbardziej z całego zapierającego dech w piersiach krajobrazu spodobał się przechodzący obok pies, dorównujący, a nawet przekraczający jej rozmiary, więc nie było innej rady i gros czasu musieliśmy spędzić na bliższym spotkaniu z czworonogiem.

Gozo Island

W tym samym miejscu znajduje się jeszcze jedna atrakcja. Nie jest to nic spektakularnego, zwłaszcza jeżeli chodzi o widok, ale posiada ciekawą historię. Mowa o Fungus Rock, czyli morskiej skale pokrytej specyficzną rośliną (Cynomorium coccineum), którą niegdyś określano grzybem. Zakonnicy Maltańscy w związku z właściwościami leczniczymi, jak wtedy uważano grzyba, strzegli skały jak oka w głowie. Stosowali roślinę na wszelkie przypadłości oraz jako opatrunek na rany. Była ona na tyle cenna w czasach Zakonu, że bywała stosowana przez joannitów w handlu, jako towar wymienny i pilnowana całą dobę przez strażników stacjonujących w pobliskiej wieży. Każdy, kto próbował się zbliżyć do cennej rośliny ryzykował surową karę. Dziś jej właściwości lecznicze zostały potwierdzone, a skała nadal objęta jest ochroną – stworzono wokół niej rezerwat przyrody. Sąsiadujące piękne plaże, idealne wprost do nurkowania, ściągają tam wielu amatorów tego sportu, na szczęście pływający nawet pod samą skałą nurkowie nie stanowią żadnego zagrożenia dla przyrody.

Fungus Rock, Gozo

Oprócz wyżej wymienionego miejsca Gozo oferuje również masę innych, wspaniałych do uprawiania sportów wodnych. Szczególnie zadowoleni powinni być fani nurkowania. Podobno podwodne krajobrazy wokół wyspy są niesamowite, przejrzystość wody znakomita, a temperatura pozwala zagłębiać się w morską toń okrągły rok. Jeżeli Gozo przekona was na tyle, że chcielibyście zostać tam na dłużej, warto rozejrzeć się za ofertą tzw. farmhouses, czyli typowych maltańskich domów letniskowych, wyremontowanych wiejskich chat o wysokim standardzie, w większości wyposażonych w baseny. Podobno są to świetne miejsca na spędzenie czasu na wyspie. Nie próbowaliśmy tym razem, ale nie wykluczamy następnym. Na pewno byłoby to fajne miejsce dla Oli.

Jeżeli jednak przeznaczyliście na Gozo tylko jednen dzień, w drodze powrotnej na prom proponujemy krótki przejazd wybrzeżem w Marsalforn i obejrzenie, jak Maltańczycy pozyskiwali i pozyskują do dziś morską sól. Nabrzeże jest niczym szachownica utkane panwiami solnymi – kwadratowymi płytkimi „basenami” pełnymi wody. Po jej odparowaniu przez gorące wyspiarskie słońce, pozostanie gotowa do zebrania warstwa soli, która będzie przechowywana tuż obok w wykutych w skale jaskiniach.

Salt pans, Gozo

I tak wyprawa na Gozo dobiega końca. Kursujący całą dobę prom zabiera nas z powrotem na Maltę, do tętniących życiem i wypchanych przyjezdnymi miast, ale prawda, że było warto?

Blog

MDINA i RABAT: Historia jednego wzgórza

08/06/2015 — by Magdalena Kuźma5

Mdina4-960x640.jpg

Malta od zawsze kojarzy się z morzem, uroczymi zatokami i plażami, jednak jedną ze swoich największych atrakcji skrywa z dala od morza. Mdina i Rabat, pierwotnie jedno miasto leżące w środku wyspy, powinno stanowić obowiązkowy punkt w czasie każdej wizyty na archipelagu. Nie tylko ze względu na architekturę, niepowtarzalny klimat Mdiny, ale również dlatego, że to doskonałe miejsce, aby poznać historię wyspy. Poprowadzimy Was przez nią śledząc kolejne nazwy, jakie osada nosiła przez lata znajdując się pod panowaniem różnych nacji.

infografika2

MALETH, CZYLI FENICJANIE NA MALCIE

Historia osadnictwa na wyspie sięga epoki kamiennej, jednak dopiero jej kolonizacja przez Fenicjan dała podwaliny dzisiejszym miastom Mdina i Rabat. Strategiczna lokalizacja na jednym z najwyższych punktów, z którego rozciąga się widok na całą wyspę, do tego centralne położenie zapewniające ochronę przed atakiem z morza sprawiło, że osada szybko się rozwijała. Fenicjanie swoją osadę nazwali Maleth, co oznaczało „bezpieczne miasto”. Cała wyspa przez kolejne lata przechodziła pod panowanie Greków, Kartagińczyków i Rzymian. Trwające ponad 700 lat władanie Imperium Rzymskiego przyniosło wzgórzu dalszy rozwój. W tym okresie drewniana zabudowa została zastąpiona dużymi murowanymi domami rzymskimi. Ze względu na specjalny charakter wyspy, która miała status Municipium, zbudowano tutaj pałac gubernatora Rzymu. Wtedy właśnie doszło do jednego z najbardziej przełomowych zdarzeń w historii Malty – u jej wybrzeży rozbił się statek z niewolnikami przewożący na pokładzie między innymi Pawła z Tarsu.


MdinaMdina

MELITA, CZYLI ŚW. PAWEŁ NA WYSPIE

Paweł z Tarsu, znany później jako św. Paweł, na Maltę wcale się nie wybierał, jednak  jego wizyta wywarła bardzo duży wpływ na lokalną kulturę i religię wysypy, która do dziś uchodzi za najbardziej katolicki kraj w Europie. Mimo, że spędził aż trzy miesiące właśnie na tym wzgórzu, które ówcześnie nazywało się Melita, o jego pobycie i misji ewangelizacyjnej wiemy bardzo niewiele. Najwięcej informacji dostarcza nam lektura Dziejów Apostolskich:

Po ocaleniu dowiedzieliśmy się, że wyspa nazywa się Malta. Tubylcy okazywali nam niespotykaną życzliwość; rozpalili ognisko i zgromadzili nas wszystkich przy nim, bo zaczął padać deszcz i zrobiło się zimno. Kiedy Paweł nazbierał wielką naręcz chrustu i nałożył do ognia żmija, która wypełzła na skutek gorąca, uczepiła się jego ręki. Gdy tubylcy zobaczyli gada, wiszącego u jego ręki, mówili jeden do drugiego: «Ten człowiek jest na pewno mordercą, bo choć wyszedł cało z morza, bogini zemsty nie pozwala mu żyć». On jednak strząsnął gada w ogień i nic nie ucierpiał. Tamci spodziewali się, że opuchnie albo nagle padnie trupem. Lecz gdy długo czekali i widzieli, że nie stało mu się nic złego, zmieniwszy zdanie mówili, że jest bogiem. W sąsiedztwie tego miejsca znajdowały się posiadłości namiestnika wyspy imieniem Publiusz, który nas przyjął i po przyjacielsku przez trzy dni gościł. Ojciec Publiusza leżał właśnie chory na gorączkę i biegunkę. Paweł poszedł do niego i pomodliwszy się położył na nim ręce i uzdrowił go. Po tym wszystkim przychodzili również inni chorzy na wyspie i byli uzdrawiani. Oni to okazali nam wielki szacunek, a gdyśmy odjeżdżali, przynieśli wszystko, co nam było potrzebne.

Namacalnych śladów bytności Pawła z Tarsu na wzgórzu zostało niewiele. Nad grotą, w której rzekomo apostoł spędził kilka tygodni szerząc tu nową wiarę, zbudowano kaplicę, a następnie w XVI wieku kościół nazwany jego imieniem. Grota jest dziś udostępniana wiernym, a centralnym jej punktem jest posąg św. Pawła wykuty w białym marmurze. Wiele atrakcji turystycznych na wyspie nosi imię apostoła, jak np. znajdujące się tuż obok groty katakumby. Powstały one około III wieku i nie mają nic wspólnego ze św. Pawłem, a nazwę zawdzięczają znajdującemu się obok kościołowi właśnie pod jego wezwaniem.

[photosetgrid layout=”2″]Mdina, St. Paul's ChurchSt. Paul's Church, Mdina[/photosetgrid]

MDINA I RABAT, CZYLI PANOWANIE ARABSKIE NA WYSPIE

W 533 r. wyspa znalazła się pod krótkim panowaniem Cesarstwa Wschodniego. Następny znaczący okres w jej dziejach rozpoczął się w 870 roku najazdem Saracenów, koczowniczego plemienia arabskiego. W czasie ich panowania wzniesiono fosę oraz wielkie mury obronne, które możemy podziwiać do dziś. Wtedy też osadę na wzgórzu podzielono na dwie części. Przedmieścia, na których obecnie znajdują się wspominane grota i kościół św. Pawła znalazły się poza murami obronnymi i otrzymały nazwę Rabat. Tereny wewnątrz murów utworzyły warowną osadę Mdina, która mimo wielu zakrętów historii zachowała swój pierwotny charakter do dziś. Wąskie i kręte uliczki, będące symbolem miasta, to pomysł Arabów, podobnie, jak wymienione wcześniej fosa, mury oraz bramy wjazdowe. Charakter osady, zgodnie z jej nazwą (Mdina w języku arabskim oznacza „fortecę”) miał za zadanie uczynić ją niezdobytą. Jednak już w 1091 roku na skutek liczebnej przewagi wroga, Arabowie poddali osadę, o ironio, bez walki. Wyspa przechodziła kolejno przez ręce Skandynawów, Andegawenów oraz Aragończków, którzy ponownie zmienili nazwę miasta, tym razem na Citta Notabile, czyli Miasto Szlachetne. Wynikało to prawdopodobnie z tego, że mieszkały tu najznakomitsze rody Malty, których siedziby do dziś można podziwiać w Mdinie. W 1530 roku decyzją króla Hiszpanii Karola V przekazano wyspę Zakonowi Rycerskiemu Szpitalników Świętego Jana z Jerozolimy i Rodos, zwanemu później Zakonem Maltańskim.

Mdina, Malta

CITTA VECCHIA, CZYLI ZAKONNICY NA WYSPIE

Pojawienie się Zakonu na Malcie rozpoczęło intensywny rozwój wyspy, w czasie którego Mdina zaczęła tracić na znaczeniu. Kawalerowie maltańscy po heroicznej obronie terenów w roku 1565 przed wojskami Sulejmana Wspaniałego, w obawie przed ponownym najazdem, postanowili przenieść stolicę w inne miejsce. Na cześć Jeana de la Valette, wielkiego mistrza dowodzącego wojskami zakonu podczas oblężenia, nową stolicę nazwano Vallettą. Po jej wybudowaniu we wschodniej części wyspy, Mdinie po raz kolejny zmieniono nazwę na Citta Vecchia – stare miasto. Panowanie joannitów to złoty okres w historii wyspy, zakon nie tylko wybudował nową stolicę, ale też kilka fortów, dziesiątki wież strażniczych i setki kościołów. W tym czasie umocniła się zapoczątkowana przez Pawła z Tarsu świadomość religijna. Sama Mdina stopniowo traciła na znaczeniu, jednak największych zniszczeń doznała podczas trzęsienia ziemi w 1693 roku. Po tym kataklizmie miasto zostało zbudowane praktycznie od nowa, uzyskało obecny wygląd z dominującą katedrą św. Pawła. Następnie nieznacznie ucierpiało na grabieżach dokonanych przez wojska Napoleona szybko wypędzonych przez Brytyjczyków, którzy władali Maltą aż do czasu uzyskania przez nią niepodległości. W okresie panowania brytyjskiego największych zniszczeń miasto doznało podczas bombardowań II wojny światowej. Wówczas rozwijała się również wspominana już świadomość religijna. Wobec panowania protestanckich Brytyjczyków, katolicyzm stał się elementem tożsamości narodowej. Jak duży jest wpływ maltańskiego kościoła katolickiego na kraj niech świadczy fakt, że do 2011 roku rozwody na wyspie były zakazane.

Mdina, MaltaMdina, Malta

SILENT CITY, CZYLI OLA NA WYSPIE

Dziś zamknięty w murach obszar określa się Cichym Miastem. Praktyczny zakaz ruchu kołowego, niewielka ilość mieszkańców i niesamowita cisza wyróżnia Mdinę na tle wszystkich pozostałych miasteczek. Brak typowego maltańskiego zgiełku doskonale odzwierciedla jego nazwę. Jedyne, co przerywa tę idylliczną atmosferę, to hałaśliwe grupy turystów zdające się nie zauważać znaków upraszających o ciszę. No właśnie, turyści. Wszystkie przewodniki mówią, aby miasto zwiedzać wieczorem, dlatego my, zupełnie na przekór wybraliśmy się tam w dzień. A w zasadzie po południu, z zamiarem pozostania tam do zmroku i wydaje się, że to był dobry wybór. Zwiedzanie rozpoczęliśmy bez innych turystów, którzy pojawili się dopiero po zmierzchu. Wejścia do miasta od strony Rabatu strzeże Wielka Brama. Pokonując most możemy obserwować ogromną fosę i masywne mury, które stanowiły zabezpieczenie przed zdobyciem osady. Co ciekawe, nawet po sforsowaniu fosy na atakujących czekały niespodzianki. Pokonując pierwsze, celowo osłabione drzwi, wrogom wydawało się, iż do zdobycia pozostały już tylko drugie mocniejsze wrota. Jedak nic bardziej mylnego, zaraz za nimi opuszczały się trzecie, dotychczas niewidoczne wrota, które uniemożliwiały odwrót. Zwabieni w pułapkę stawali się łatwym celem i najczęściej ginęli oblewani gorącą smołą.

Mdina

Dzisiaj po przekroczeniu bramy możemy swobodnie zanurzyć się w labirynt wąskich i krętych uliczek. Co ciekawe, te uliczki przetrwały tutaj kolejne przebudowy miasta, będąc od czasów panowania arabskiego jednym z elementów systemu obrony, pozwalającego urządzić na najeźdźców wiele zasadzek za przysłowiowym rogiem.

[photosetgrid layout=”3″]MdinaMdinaMdina[/photosetgrid]

Największych zniszczeń, jak już wspominaliśmy, miasto doznało w czasie wielkiego trzęsienia ziemi, które nawiedziło miasto w 1693 roku. Wówczas Mdina została odbudowana w stylu panującego wtedy baroku. Wtedy to powstała górująca nad dzisiejszym miastem Katedra św. Pawła, która jest dziś głównym kościołem biskupim archidiecezji Malty. Według legendy, to tu znajdowała się wspominana wcześniej rezydencja Publiusza, rzymskiego gubernatora wyspy, gdzie św. Paweł uzdrowił jego ojca. Obecny gmach wzniesiono wykorzystując fragmenty starej świątyni, dzięki czemu do dziś w jej wnętrzach możemy oglądać polichromię Mattia Pretiego „Katastrofa statku św. Pawła”.

W trakcie spaceru urokliwymi uliczkami warto zwrócić uwagę na wiele detali otaczających nas budynków, żeliwne zdobienia przy balkonach, ozdobne kołatki i liczne figurki świętych przy drzwiach. Wysokie budynki dają ochłodę nawet w najgorętsze dni. Kręte uliczki bardzo spodobały się Oli, niewielka ilość schodów i samochodów pozwalały jej swobodnie biegać wokoło. Brak schodów może wynikać z przebudowy dokonanej za czasów zakonu maltańskiego, uwzględniającej trudności poruszania się w pełnej zbroi.

[photosetgrid layout=”3″]Former capital of MaltaMdina, MaltaMdina[/photosetgrid]

W zasadzie spacer tymi uliczkami stanowi największą atrakcję miasta, ale my polecamy wstąpić jeszcze do Muzeum Katedralnego i kościołów, przede wszystkim św. Benedykta i kaplicy św. Agaty. Innymi budynkami, wartymi zobaczenia są piękne rezydencje Palazzo Falson oraz Palazzo Vilhena. W lochach tej drugiej mieści się muzeum sztuki wojennej. Ponieważ przedstawia ono sceny tortur i egzekucji, ze względu na Olę zrezygnowaliśmy ze zwiedzania tego przybytku. Na koniec naszej wizyty udaliśmy się do drugiej bramy prowadzącej do miasta – Bramy Greckiej. Jest ona również bogato zdobiona, a używana była, jako tylne drzwi do miasta, furtkę przez którą dostarczano towary.

Mdina

W oczekiwaniu na zmrok skusiliśmy się na kolację w restauracji Fontanella. Jest to chyba najlepsza restauracja w mieście, a przynajmniej nam najbardziej przypadła do gustu, ponieważ z jej tarasu położonego na murach obronnych rozciąga się wspaniały widok, aż po wybrzeża wyspy. Piękne widoki są jedną z rzeczy, dla których warto przyjechać do Mdiny, a w połączeniu z dobrą kuchnią zapewniają świetnie spędzony czas. Powoli zapadał zmrok, a restauracja wypełniała się coraz bardziej. To pewnie to ci turyści, którzy zgodnie z zaleceniami przewodnika zaczęli pojawiać się tu wieczorem. Po chwili okazało się, że ludzie w restauracji, to miejscowi, a turyści w tym czasie oblegają mury miasta podziwiając rozświetloną wyspę z winem w ręku. Kilka takich wycieczek i cicha, spokojna Mdina straciła swój unikalny klimat, stało się tam po prostu tłoczno i głośno.

[photosetgrid layout=”2″]Fontanella Restaurant, MdinaFontanella Restaurant, Mdina[/photosetgrid]

Mimo wszystko udaliśmy się na krótki spacer, wybierając te mniej uczęszczane przez turystów części Mdiny. Wszechobecne lampy rzucające subtelne żółte światło nadały magicznego wdzięku całej okolicy. Zapadał coraz większy zmrok, Ola już prawie zasypiała w swoim wózku, więc przekonani o tym, że dobrze zrobiliśmy przyjeżdżając tu w ciągu dnia i zostając na dłużej, udaliśmy się na spoczynek.

Silent City of Malta

Baby in travel

Uziemieni, czyli chore dziecko

04/06/2015 — by Magdalena Kuźma0

grounded1-960x720.jpg

No i stało się, wczoraj po raz pierwszy od czasu, kiedy podróżujemy z naszą córką, zostaliśmy zmuszeni do zrezygnowania ze swoich planów. Długi czerwcowy weekend miał pozwolić nam poznać trochę lepiej Bałkany. Belgrad, który „liznęśmy” w zeszłym roku, mieliśmy ciągle w pamięci i wiedzieliśmy, że chcemy tam wrócić na dłużej. Skrzętnie zaplanowaliśmy tę wizytę właśnie na ten czerwcowy weekend. Tymczasem zostaliśmy uziemieni przez chorobę Oli. Z dnia na dzień Ola się przeziębiła i prawie nie jest w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku, gorączkuje i ogólnie rzecz biorąc nie czuje się najlepiej. W takiej sytuacji jakikolwiek dłuższy wyjazd nie byłby przyjemnością, ani dla niej, ani dla nas, więc nie pozostało nam nic innego, niż pozostać w domu.

Dziecko w podróży

Decyzja nie była łatwa i została podjęta na godzinę przed planowanym wyjazdem na lotnisko. Pampersy były już spakowane, małe i większe ubrania też, kosmetyki w malutkich buteleczkach w plecaku, czysta karta pamięci już w aparacie, nawet odprawę online mieliśmy już zrobioną. Jednak już dawno temu obiecaliśmy sobie, że nasze podróże nigdy nie będą sie odbywały ze szkodą dla Oli, nie będą jej ponad miarę obciążały i będą wyłącznie przyjemnością dla całej naszej trójki. Wobec tego w tym przypadku nie mieliśmy innego wyjścia, niż odwołać całą wyprawę.

I co się w takiej sytuacji robi? W takiej, to już nic. Udajemy, że nic się nie stało i odwołujemy wszystkie możliwe rezerwacje. Ale tak naprawdę o wszystko powinniśmy zadbać dużo wcześniej. Podróżując z dzieckiem musimy się spodziewać nieoczekiwanych zwrotów akcji i robiąc plany na wakacje najlepiej dokonywać takich rezerwacji, które jak najpóźniej można odwołać. Rozpoczynamy już od biletów lotniczych. Nie, no bez przesady, tutaj różnica w cenie jest za duża i zawsze wybieramy ofertę najbardziej korzystną cenowo (przeczytaj więcej o podróżach lotniczych z niemowlakiem tutaj).

Ale już rezerwując hotele możemy wybrać te, które pozwalają odwołać rezerwację bez żadnych kosztów, jak najpóźniej przed przyjazdem. W komfortowej sytuacji są ci, którzy nie rezerwują noclegów wcześniej, a szukają ich będąc na już na miejscu, ponieważ nie muszą nic odwoływac. To nie jest jednak nasz ulubiony sposób organizacji, głównie ze względu na to, że nasze wyjazdy są za krótkie w stosunku do tego, co chcielibyśmy zobaczyć. Zwyczajnie szkoda nam czasu na miejscu na szukanie noclegu, zwłaszcza, gdy zwiedzamy kilka miast i potrzebujemy noclegów w różnych miejscach. Pisaliśmy już wcześniej o hotelowych programach lojalnościowych, które pozwalają swoim uczestnikom na nieco więcej, a więc na przykład odwołanie rezerwacji nawet tego samego dnia. Wczoraj taka opcja bardzo nam się przydała i dzięki temu nie straciliśmy żadnych pieniędzy anulując te pierwsze noclegi, które mieliśmy zaplanowane w Belgradzie (więcej o wyborze hotelu na podróż z dzieckiem znajdziesz tutaj).

Dziecko w podróży

Przy wypożyczeniu samochodu też warto zwrócić uwagę na możliwość anulowania rezerwacji, ale tu chyba w ogóle nie mamy wyboru. Zazyczaj po prostu możliwość darmowej rezygnacji upływa 48h przed datą odbioru auta. Przy późniejszym anulowaniu zostaniemy już obciążeni jakąś opłatą. Zależy ona od firmy, w której chcieliśmy wynająć samochód i jest to na przykład 50 euro w economycarrentals.com lub równowartość stawki za 1 dobę przy odwołaniu do 24 godzin w Avis, ale polecamy sprawdzić dokładnie dokonując rezerwacji w konkretnej firmie.

Wniosek jest jeden, będąc rodzicem trzeba być przygotowanym na takie nagłe zmiany planów i mieć je wkalkulowane w koszty. Choroba może się przecież przydarzyć zawsze, nawet na wyjeździe. Wychodząc naprzeciw wszystkim potencjalnym przypadłościom trzeba by było poruszać się z całą baterią leków, a wówczas spakowanie się w bagaż podręczny wyjeżdżając na weekend byłoby zupełnie niemożliwe. Dlatego my, jeżeli nie widzimy u naszej córki żadnych symptomów zbliżającej się choroby, podróżujemy wyłącznie z lekiem przeciwgorączkowym i czymś na wypadek biegunki. Co innego, gdyby nasze dziecko na stałe przyjmowało jakieś leki – wtedy nie byłoby rady. Takie trzeba zabrać zawsze i nie ma mowy o pozostawieniu ich w domu. Jednak nawet pakując takie specyfiki możemy zawsze sobie trochę pomóc w kwestii miejsca – szykując na przykład leki w tabletkach na weekendowy wyjazd nie wrzucamy do torby całego opakowania, tylko wyjmujemy jeden listek, który potencjalnie możemy w czasie takiego wyjazdu zużyć oraz ulotkę, aby zawsze móc do niej sięgnąć. Może kiedyś pokusimy się o napisanie trochę więcej o tym, co koniecznie zabieramy ze sobą i jak się spakować się w bagaż podręczny wyjeżdżając z dzieckiem na weekend lub większą walizkę na dwutygodniowe wczasy.

Dziecko w podróży

Jakąkolwiek chorobę w zasadzie trudno jest przewidzieć i mimo wszelkich starań, aby jej zapobiec, może się ona przydarzyć w najmniej odpowiednim momencie. Aby zapewnić sobie spokój ducha, a dziecku pomoc medyczną w każdej sytuacji, przed wyjazdem warto rozejrzeć się za ubezpieczeniem podróży. Takich ofert na rynku jest cała masa, a koszt ubezpieczenia kilkudniowego wyjazdu to nie jest duży wydatek. Wydając już kilkadziesiąt złotych możemy ubezpieczyć trzyosobową rodzinę na weekendowy wypad. Zanim jednak kupicie dodatkowe ubezpieczenie, sprawdźcie, czy już nie posiadacie jakiegoś. Na przykład niektóre karty kredytowe oferują różnego typu ubezpieczenia nawet w podstawowym pakiecie, wówczas dokupowanie  dodatkowych polis nie będzie konieczne. Takie ubezpieczenie nie wystarczy jednak do ubiegania się o wizę – często do złożenia wniosku wizowego wymagane jest ubezpieczenie turystyczne, wówczas nie obejdziemy się bez wykupienia polisy.

Oczywiście trzymamy kciuki, aby korzystanie z tych ubezpieczeń i dzielnie noszonych na plecach leków nie było nigdy konieczne, a Wasze wyjazdy odbywały się zawsze w towarzystwie wszystkich zdrowych członków rodziny i najlepszej atmosferze.

Pozdrawiamy wszystkich, którym udało się na ten weekend wyjechać i którzy właśnie zwiedzają fajne miejsca na świecie. Bawcie się dobrze!